Kiedyś myślałam, że francuski pojawił się w moim życiu przez przypadek. Teraz wiem, że to było przeznaczenie.
Liceum
Wszystko zaczęło się w ogólniaku. Wybrałam klasę humanistyczną, w której głównym językiem obcym był francuski – całkowity przypadek! Trafiłam na bardzo dobrą nauczycielkę, która nie tylko świetnie tłumaczyła gramatykę (wierzcie lub nie, ale nawet teraz, wiele lat po maturze, korzystam z materiałów od niej), ale również starała się zainteresować nas Francją i jej kulturą. To dzięki niej na początku liceum, po raz pierwszy wyjechałam do tego kraju na wymianę międzyszkolną. Umiałam wtedy wydukać tylko kilka zdań po francusku, ale i tak było fajnie: kilkunastogodzinna podróż autokarem, zwiedzanie Paryża, croissanty na śniadanie i weekend we francuskiej rodzinie.
Wróćmy do mojej nauki francuskiego. W klasie maturalnej musiałam wybrać przedmioty dodatkowe, z których chciałam zdawać egzamin dojrzałości. Po eliminacji tych, do których nie pałałam wielką miłością, zostały mi tak naprawdę tylko języki obce – francuski i angielski. Z francuskiego byłam dość dobra, więc postanowiłam pójść za ciosem i po maturze zdawać na filologię romańską.
Wkuwałam słówka, uzupełniałam ćwiczenia z gramatyki i chodziłam na korepetycje, by móc się rozgadać. To właśnie mówienie sprawiało mi wtedy największą trudność. Kiedy miałam zbudować zdanie po francusku, mój język zamieniał się w kołek.
Czy zdając na romanistykę, myślałam o zostaniu nauczycielką? NIE.
Studia w Tarnowie
Niestety nie udało mi się dostać na wymarzoną uczelnię w Krakowie. Myślę, że zabrakło mi płynności w mówieniu. Porażka bolała, ale jak się później okazało, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Trafiłam pod dach Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie. Wydział Romanistyki był filią Uniwersytetu Jagiellońskiego. Większość wykładowców przyjeżdżała do nas prosto z Krakowa. To tutaj najwięcej się nauczyłam (dużą wagę przykładano do praktycznych aspektów nauki języka), tutaj też obroniłam pracę licencjacką.
Na początku studiów mówienie po francusku nadal sprawiało mi największy kłopot, dlatego postanowiłam wyjechać na wakacje do Francji, by pracować jako fille au pair i szkolić język. Złapałam bakcyla i w ciągu kolejnych lat pracowałam w sumie w czterech różnych frankofońskich rodzinach, we Francji, Belgii i Szwajcarii. Kiedyś Ci o tym opowiem. Co najważniejsze, wyjazdy przyniosły oczekiwane rezultaty!
Studia w Pradze
Na trzecim roku studiów w Tarnowie otrzymałam półroczne stypendium naukowe i wyjechałam do Pragi, na prestiżowy Uniwersytet Karola. Studiowanie języka francuskiego wśród „knedliczków” to była prawdziwa czeska komedia. Nie nauczyłam się zbyt wiele, za to poznałam miasto od podszewki (jedna z koleżanek wróciła nawet z narzeczonym!). Mimo to nadal śmiem twierdzić, że podróże kształcą.
Czy studiując na PWSZ w Tarnowie, myślałam o zostaniu nauczycielką? NIE.
Chociaż lubiłam uczęszczać na zajęcia z pedagogiki i dydaktyki, prowadzić lekcje w ramach stażu, a moja praca licencjacka zawierała konspekty do lekcji, to równocześnie próbowałam innych rzeczy – chodziłam na zajęcia z translatoryki oraz języka biznesu, by ewentualnie móc później pracować w jakiejś międzynarodowej firmie.
Studia we Wrocławiu
Studia kontynuowałam na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie kompletnie zapomniałam o nauczaniu, a zajęłam się terminologią. Moja praca magisterska polegała na stworzeniu francusko-polskiego glosariusza z dziedziny informatyki. Prawdziwie benedyktyńska praca – myślałam, że nigdy się nie obronię, zwłaszcza że trafił mi się promotor, który zwracał uwagę na każdy nawet najdrobniejszy szczegół.
Studia w Rennes
Na drugim roku studiów magisterskich wyjechałam na półroczne stypendium naukowe do Rennes, które udało mi się przedłużyć o kolejny semestr. Tym razem wybrałam zajęcia z FLE (Français Langue Etrangère), by zgłębiać kolejne tajniki nauczania. W wolnych chwilach udzielałam korepetycji z języka polskiego i języka francuskiego, próbowałam też rozkochać w sobie pewnego Bretończyka.
Czy po ukończeniu studiów magisterskich myślałam o zostaniu nauczycielką NIE.
Emigracja
W końcu nadszedł moment przeprowadzki do Francji. Początki nie były łatwe – możesz o tym przeczytać w wywiadzie, który przeprowadziła ze mną Iza z bloga Moja Alzacja. Imałam się różnych zajęć. Dużo tłumaczyłam, co okazało się prawdziwą szkołą życia – przestrzeganie terminów, szukanie godzinami odpowiedniego ekwiwalentu, zarwane noce itp. Aż w końcu wpadłam na pomysł udzielania lekcji francuskiego przez Skype’a. Kiedy zaczynałam, ten rodzaj nauki jeszcze nie był zbyt popularny. By zdobyć uczniów, ogłaszałam się na wszystkich możliwych portalach. Byłam skłonna prowadzić lekcje nawet o godzinie 22. Przez kilka pierwszych lat na zmianę uczyłam i robiłam tłumaczenia. Kiedy teraz o tym myślę, zastanawiam się, skąd brałam na to wszystko energię. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że więcej frajdy i pieniędzy przynosi mi udzielanie lekcji, dlatego postanowiłam zawiesić moją działalność tłumaczeniową.
Pełny etat
I w ten oto sposób w 2009 roku zostałam pełnoetatową panią od francuskiego. Przez moje komputerowe łącza przewinęły się już setki uczniów. Z jednymi łączyły mnie przelotne romanse, z innymi wieloletnie związki.
Nauczanie języka francuskiego jest moją pasją. Sprawia mi dużo przyjemności. W ogóle mnie nie stresuje. Pozwala spotkać interesujących ludzi. Stymuluje do dalszej pracy nad moim francuskim. A co najważniejsze, daje mi dużo wolności i przestrzeni! Sama wybieram z kim chcę pracować i na jakich warunkach. No i gdyby nie moi uczniowie, i chęć przekazywania im dodatkowej wiedzy na temat Francji i języka francuskiego, nigdy nie zaczęłabym blogować.
Moja rada
Jeśli jeszcze nie wiesz, co chciałbyś/chciałabyś robić w życiu – PRÓBUJ!!! Próbując różnych rzeczy, uczysz się siebie. Odkrywasz, co sprawia Ci przyjemność, co Cię interesuje, a co nie. Zdobywasz doświadczenie. Czasami droga jest ważniejsza od celu, a ciekawe rozwiązania przychodzą w najmniej oczekiwanych momentach.
Jeśli coś Ci nie wychodzi – PRACUJ nad tym!!! To, że kiedyś miałam problemy z mówieniem po francusku, nie przeszkodziło mi w otrzymaniu dwóch zagranicznych stypendiów naukowych.
Porażki nie oznaczają końca świata. Owszem bolą, ale również uczą pokory i motywują do dalszej pracy. PRZEKUJ porażkę w coś pozytywnego! Ludowa prawda nie kłamie – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jestem tego żywym dowodem.